Czy każdy musi mieć trenera? Kto odnajdzie się w trenowaniu z gotowymi planami? I czy wejście w świat ultra jest jedyną słuszną drogą dla osób, które na co dzień biegają w górach i w trailu? Wkładamy kij w mrowisko i rozważamy różne opcje, ale także pytamy Was o Wasze doświadczenia. Czekamy na dyskusję w naszych social mediach! I zapraszamy do lektury o tym, co nas rozwija jako biegaczy i… ludzi.
Indywidualizacja to nie wszystko
Podobno bieganie to podstawowa forma ruchu i jedna z najbardziej egalitarnych dyscyplin sportowych. Ale w toku rozwoju biegowego zaczynają pojawiać się kolejne drogi i to w sumie naturalna kolej rzeczy, tyle tylko, że czasem te ścieżki prowadzą donikąd, na manowce albo bywają drogami na skróty. A czasem wręcz trzeba zawrócić z trasy lub zrobić krok wstecz – by nabrać rozpędu.
Tak może być – ale nie musi oczywiście – z indywidualizacją treningu. Powiedzmy sobie szczerze: tak, ona wiele ułatwia, ale nie przesądza o sukcesie – bo to Twoja praca i nastawienie będą decydujące.
Czy zatem każdy musi współpracować z trenerem? A jeśli ktoś się na to nie decyduje, to jak mądrze biegać z gotowymi planami treningowymi? W końcu są one powszechnie dostępne: w aplikacjach zegarkowych, w grupach, na stronach portali branżowych czy sklepów z asortymentem sportowym. Jak nie przesadzić w żadną stronę, także w tą, gdzie próbuje się w życiu amatora realizować plan zawodowców? Porozmawiajmy.
Przepis na ciasto czy na… zakalec?
Gotowe plany treningowe można porównać do przepisu na ciasto – niby wszystko się zgadza, ale jeśli masz inne składniki w lodówce, mniej czasu albo piekarnik, który przypala spód, to efekt może być… różny i, delikatnie mówiąc, daleki od zamierzeń. I tu rzeczywiście szala przechyla się na korzyść indywidualnych planów. Bo to właśnie one dają strukturę i pomagają zaplanować tydzień w różnych aspektach, uwzględniają Twoje możliwości fizjologiczne, czasowe i życiowe – w końcu są szyte na miarę! – ale także mają szansę nieco szybciej doprowadzić Cię do progresu.
Ale proza życia jaka jest, dobrze wiemy. Nikt nie realizuje planów w 100% założeń. Nikt. I to powinno mocno wybrzmieć. I tu nie chodzi o wymówki, lecz o fakt, że jesteśmy amatorami biegania i nie powinno ono zdominować naszego życia – w żadnym rozumieniu. To powinien także zrozumieć dobry trener – taki, który nie będzie Ci proponował treningu o 6 rano jeśli wie, że jesteś typem sowy i przed pracą musisz wyszykować i porozwozić do placówek dwójkę czy trójkę dzieci. I tak jak gotowy plan możesz modyfikować, ale oczywiście z zachowaniem struktury jednostek, tak samo podejdź do planu indywidualnego. Zmiany wynikające z dyspozycji dnia, przemęczenia, choroby dziecka czy nadgodzin itp. to naprawdę nic strasznego. Najważniejsze to nie robić sobie presji. Bo to nie jest słabość ani odpuszczanie: to mądrość. I choć być może o tym na Instagramie nie przeczytasz, to weź sobie te słowa do serca. Wyjdzie Ci to na dobre.
Solo czy w duecie? Obie opcje na stole
U kogo sprawdzi się model pracy w pojedynkę? Zdecydowanie u osób, które mają już jakieś doświadczenie: i w bieganiu, i w startowaniu. Ale też gdy potrafisz i chcesz słuchać swojego ciała, bo w połączeniu ze znajomością przynajmniej podstaw treningu pomoże Ci to zarówno przygotować się do zawodów, jak również tak trenować, by to nie narażało Cię na kontuzje i przeciążenia. Zwłaszcza jeśli biegasz – także startując w zawodach – nie dla samych wyników, ale dla resetu głowy, dla zdrowia i odpoczynku od codzienności. Wtedy spokojnie możesz zaufać sobie, od czasu do czasu aktualizując wiedzę na temat treningu w grupach, na portalach biegowych czy u nas, w Bison MAG-u.
Natomiast wspomniane tu kontuzje i przeciążenia to temat, który powraca wielokrotnie nie tylko w trail runningu. Czasem bowiem ambicja przewyższa rozsądek i zamiast zasady “play smart, not hard” działamy dokładnie odwrotnie. Jeśli możesz się pod tym podpisać, rozważ współpracę z trenerem i potraktuj go jako partnera, który częściej niż zrobił(a)byś to Ty sam/sama pociągnie za hamulec.
Idealnie byłoby, gdyby trener, jako partner w procesie, przynajmniej raz na jakiś czas mógł na żywo albo na dobrej jakości filmikach obejrzeć Twoją technikę biegu czy sposób wykonywania ćwiczeń – to naprawdę może być game changer. Jest duża szansa, że o zbliżającej się kontuzji szybciej powie Ci właśnie on, a nie zbuntowane od przeciążeń czy błędów w sztuce kolano lub Achilles.
Współpraca z trenerem to również dobry pomysł dla osób mających konkretny cel: osiągnięcie świetnego (tu każdy wstawia swoje wartości) czasu na maratonie czy ogólnie dobry performance podczas wymarzonych zawodów, ale także proces przygotowania do startu, który być może stanowi nieco większe wyzwanie.
I tu dochodzimy do kolejnego tematu, który budzi wiele emocji…
… czy każdy musi być ultrasem?!
Nie, nie każdy. I tu w zasadzie można postawić kropkę. Ultramaratony i inne długie biegi to piękna przygoda zmieniająca nas jako ludzi na wielu poziomach, ale także ogromne obciążenie fizyczne i psychiczne. Dlatego warto podkreślić to, że nie każdy musi przebiec 50 czy 100 kilometrów – po górach albo po płaskim – by zasłużyć na miano “prawdziwego biegacza”. Jesteś nim, bo biegasz – tu nie potrzeba nic wartościować ani nadmiernie się porównywać. I podobnie jest w obszarze trail runningu i biegania w górach. Choć w social mediach najlepiej klikają się oczywiście wszelkie ekstrema, to tu również warto podkreślić, że w bieganiu nie chodzi o ściganie się o cudze marzenia i poklask, ale o wyznaczanie swoich celów i swoich… granic.
Bieganie w terenie czy w górach z takim samym powodzeniem można uprawiać zarówno na dystansach okołopółmaratońskich, jak i dystansach ultra – i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Owszem, są biegacze i biegaczki, którzy w ultra odnajdują spełnienie: długi czas w samotności lub w dobrym towarzystwie, wśród natury, bez pośpiechu. I to jest świetny sposób realizacji pasji. Ale jeśli nie czujesz chęci lub nie masz możliwości, by spędzić tygodniowo na treningu o kilka godzin więcej lub przeraża Cię myśl o co najmniej 10 godzinach na trasie, to… nic na siłę. Być może to dopiero przed Tobą. Albo to w ogóle nie dla Ciebie – i ta droga też jest dobra, bo jest Twoja.
Bieganie to nie projekt, to proces
W świecie, gdzie wszystko szczegółowo planujemy – od celów zawodowych po listy zakupów i wakacje marzeń – łatwo wpaść w pułapkę myślenia o bieganiu jak o kolejnym punkcie do odhaczenia. Ale w bieganiu to nie do końca tak działa. Tu nie ma ani statusu “gotowe na 100%”, ani gwarancji powodzenia. Tu wszystko dzieje się w ruchu – dosłownie i metaforycznie.
Bieganie to proces, który się zmienia – bo Ty się zmieniasz. Raz masz siłę i motywację, raz ich nie masz. Raz ci się chce, innym razem nie możesz zebrać się w sobie, by wyjść na trening. I to też jest w porządku. Bieganie nie musi być sprawdzianem z dyscypliny i to jeszcze z wyciąganiem konsekwencji wobec siebie, tylko codzienną rozmową z ciałem, głową i… sercem. To proces, w którym uczysz się siebie, na wielu polach. A to już wartość, której nie da się zmierzyć ani tempem, ani kilometrażem.
Powodzenia! I do zobaczenia na biegowych ścieżkach.